Franciszek Starowieyski - 25 lecie galerii
Starowieyski na 25-lecie warszawskiej Galerii Grafiki i Plakatu Sukces na papierze Wiadomo, że najmilsze są prezenty, które sami sobie wybieramy - toteż Galeria Grafiki i Plakatu na swe 25 urodziny obdarowała się wystawą Franciszka Starowieyskiego. Z kolei artysta, który przedstawił ponad pół setki najnowszych rysunków, zrobił sobie przyjemność, wybierając ulubioną tematykę: kobiece akty Bujne kształty pań zawsze inspirowały go do pracy a zarazem prowokowały do rozmaitych „przeróbek". W kompozycji „Kolejna propozycja wdowy Ikarowej" bohaterce wyrosły z ramion skrzydła, skonstruowane na podobieństwo wachlarzy; dama z rysunku „Nienasycona czułość dotknięć" obywa się bez głowy w miejscu, której tkwi duży żuk. Starowieyskiego fascynują też odbiegające od normy, uczuciowe związki - czego dowodem obrazek „Po śmierci matki wdał się w romans ze swą babką". Kim był ów zalotnik, mężczyzna ubrany w czarny garnitur i melonik? Choć zapewne nie było to intencją autora, jego postać przypomniała mi Henriego Toulouse-Lautreca. Skojarzenie jak najbardziej na miejscu, bowiem właśnie jego oblicze, naszkicowane przez Jana Młodożeńca, widniało na emblemacie Galerii Grafiki i Plakatu. Zmarły przed rokiem mistrz należał do stałych współpracowników salonu, obok innych wybitnych artystów, jak Waldemar Świerzy, Teresa Pągowska, Jan Tarasin, Henryk Tomaszewski, Józef Wilkoń i oczywiście, Franciszek Starowieyski. - Jego wystawa sprzed sześciu lat szczególnie się nam przysłużyła - opowiada Andrzej Stroka, współwłaściciel galerii. - Została niemal w całości... skradziona. Wszystkie media o tym trąbiły Złodziej musiał być prawdziwym fanem Starowieyskiego, bo zlekceważył przyniesione akurat do oprawy dzieła Jerzego Nowosielskiego i Henryka Stażewskiego. Nie połakomił się też na autoportret artysty z lat młodzieńczych, odbiegający stylistycznie od jego późniejszych prac, co najbardziej ucieszyło Franciszka. Galeria Grabki i Plakatu najpierw należała do Desy; w 1989 roku, jako jedna z pierwszych w Polsce, została sprywatyzowana. Powstała w czasach, kiedy prace na papierze - plakaty, grafiki, rysunki - w Desie nie uchodziły za wartościowe. - Postanowiliśmy zająć się tym „niechcianym towarem" - mówi Nina Rozwadowska, która od początku kieruje salonem. - Wtedy byliśmy jedyną w Polsce galerią o takim profilu, i jako jedyni przetrwaliśmy ćwierć wieku z takim samym programem. Startowali w maleńkiej klitce przy ulicy Rutkowskiego, obecnej Chmielnej. Pięć lat później przenieśli się do znacznie większego lokalu przy Hożej 40. Pomieszczenie stało się za ciasne, odkąd zaczęli, oprócz organizowania wystaw, prowadzić usługi ramiarskie. Okazały się znakomitym marketingowym posunięciem - nawet w najgorszym sezonie galeria ma dochody. - Niektórzy zarzucają nam, że pokazujemy niemal wyłącznie mistrzów starszej generacji, a nie promujemy młodych - przyznaje Nina Rozwadowska. - Próbowaliśmy nic z tego nie wyszło. Artyści stojący u progu kariery absurdalnie windują ceny są niezdyscyplinowani i nielojalni, gotowi zerwać umowę za kilka groszy Najwybitniejsi i najbardziej znani nie kapryszą i traktują nas poważnie. Podobnie twórcy, którzy odnieśli sukces za granicą, jak Andrzej Dudziński i Rafał Olbiński, także należący do naszej „stajni". Wbrew powszechnym mniemaniom, to właśnie z gwiazdorami łatwiej się dogadać; nie z debiutantami. Salon skupił nie tylko grono wybitnych współpracowników, ma także licznych stałych klientów Czasami pojawiają się tu goście mniej pożądani: okoliczni „menele". - Kiedyś jeden z nich w czasie wernisażu ustawił się grzecznie w kolejce po drinka - opowiada Andrzej Stroka. - Usiłowałem go wyprosić, ale uparcie wracał. W końcu dałem za wygraną. Niech wypije za sztukę. Monika Makowska Rzeczpospolita 14 grudnia 2001